Strona
Podróże
Podróżowanie od zawsze było moim hobby. Pewnie (a może nawet na pewno) dzięki rodzicom, którzy nigdy nie zostawiali mnie w domu, gdy gdzieś jechali. Zabierali mnie ze sobą — żebym zobaczył świat, dotknął go, poczuł. Dlatego już jako niespełna czterolatek byłem w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, co było moją pierwszą „poważną” podróżą.
Później, gdy byłem starszy, pokochałem rowerowe wyprawy po okolicach mojej rodzinnej miejscowości. W pamięci mam szczególnie wyprawy do starych bunkrów z czasów II wojny światowej — odległych, tajemniczych, przesiąkniętych historią, którą znałem wtedy tylko z opowieści. W tych wyprawach było coś z dziecięcej ciekawości i pierwszego smaku wolności.
Przełom przyszedł, gdy przeprowadziłem się na studia do Wrocławia. Początkowo odkrywałem to miasto pieszo i na rowerach miejskich NextBike. Fascynowało mnie, jak bardzo jest rozległe, różnorodne i tajemnicze. Choć miałem już wtedy samochód — moją ukochaną Skodę Fabię — długo nie potrafiłem przełamać lęku, by podróżować nią dalej niż z domu do akademika. Ale i tę trasę zacząłem z czasem urozmaicać — rezygnując z autostrady na rzecz malowniczych, choć dłuższych dróg, które pokazywały mi Polskę zupełnie inaczej.
Krok po kroku przekraczałem swoje granice. Najpierw okolice Wrocławia, potem samotna trasa do Warszawy, aż w końcu — Ukraina. W 2018 roku samotnie pojechałem do Kijowa. To była podróż mojego życia. Choć rower nie przydał się tam zbyt wiele (brak ścieżek, wysokie krawężniki, dziury jak pułapki), to emocje, jakie towarzyszyły tej wyprawie, zostaną ze mną na zawsze.
Dziś często łączę jazdę samochodem z rowerem — montuję bagażnik na hak, pakuję rower i ruszam. Tak odwiedziłem między innymi Drezno, które okazało się piękniejsze i bogatsze niż się spodziewałem, oraz Wiedeń, kipiący elegancją i harmonią jak przystało na stolicę Austrii.
A jeśli miałbym wskazać kraj, który najbardziej mnie zaskoczył i poruszył, byłaby to właśnie Ukraina. Odwiedziłem ją już siedem razy i za każdym razem wyjeżdżałem z poczuciem smutku, że muszę ją opuścić. To kraj nadal nieodkryty, z duszą, której nie zagłuszył jeszcze tłum turystów. To ziemia wspólnej historii — jak Kamieniec Podolski czy Chocim — i trudnej pamięci, jak Czarnobyl czy muzeum Holodomoru. Ale to też kraj z sercem, które bije trochę inaczej niż na Zachodzie. Prawdziwiej. Ciszej. Głębiej.
Nie zmienia to jednak faktu, że Polska jest i pozostaje mi najbliższa. Tu czuję się najlepiej, najbezpieczniej, najbardziej u siebie. Kocham lokalne podróże. Kocham Polskę. Wciąż zachwycam się Wrocławiem — miastem, w którym mieszkam już ponad 10 lat, a które nadal potrafi mnie czymś zaskoczyć. Z roku na rok pięknieje, pojawiają się w nim nowe miejsca, mosty, drogi.
A z polskich miast najmocniej bije mi serce dla Warszawy. Za to, że jest stolicą. Za to, że gdy coś się dzieje w Polsce, dzieje się właśnie tam. Za jej wielkość, oficjalność, siłę i symbolikę. Czuję dumę, gdy jestem w tym mieście. Czuję, że jestem w centrum wydarzeń.
Choć żyję w tym kraju już 31 lat — Polska wciąż potrafi mnie zaskoczyć i zachwycić.
To naprawdę niezwykłe miejsce na ziemi. I dlatego — właśnie tu jestem u siebie.